To był wyjazd od dawna planowany, ale w przeddzień miałam małego lenia. Przyznaję się. Bo w końcu wiedziałam, że przez dwa dni będę harować wycinając, kopiąc, wyrywając, paląc itp. Nie, nie wybierałam się na wojnę, a może jednak trochę to i wojna była. Wojna z zapuszczeniem, do jakiego dopuściliśmy się my, Polacy, wobec poniemieckiego dziedzictwa, które zastaliśmy na tych ziemiach po II wojnie światowej. Tak górnolotnie trochę brzmi, a przyziemniej bardziej - zapuściliśmy wiele wspaniałych miejsc, które teraz z wielkim wysiłkiem i fizycznym, organizacyjnym i finansowym oczywiście staramy się przywrócić do jako takiego użytkowania.
Jednym z takich miejsc są Brody z pałacem i pięknym parkiem przypałacowym. Przez blisko 70 lat pałac popadał w ruinę, a park dziczał, zarastał. Prowadzone kiedyś wprawną ręką ogrodnika drzewa i krzewy wybujały tracąc swój czar. Pojawił się wreszcie odpowiedni człowiek - Claudius Wecke (wtedy jeszcze student z Cottbus, a dziś główny ogrodnik w parku Branitz) i podatny grunt w osobach ówczesnych włodarzy gminy. I zaczęło się... Do Brodów zaczęli zjeżdżać wolontariusze z Niemiec i Polski, by razem przywracać parkowi jego dawną świetność. Tak rozpoczęła się idea Seminariów Parkowych. W tym roku odbyły się one po raz czwarty. Efekty prac już widać. Z gąszczu zarośli wyłaniają się barokowe boskiety, salony ogrodowe, polanki z ciekawymi okazami drzew i krzewów. Pojawiają się na nowo odkrywane ścieżki, dróżki, mostki, zakamarki.

W miniony weekend 200 wolontariuszy z łopatami, szpadlami, grabiami, sekatorami ponownie ruszyło w teren. - Bardzo dużo udało się zrobić. Więcej niż planowaliśmy - mówił ochrypłym głosem Claudius Wecke na zakończenie dwóch dni prac.

Nikt się bowiem nie oszczędzał. Piły warczały, grabie i sekatory błyskały w słońcu, dym ognisk gryzł przysłaniał momentami monumentalny pałac, który zresztą też zaczął nowy etap swego bytowania - remontowany jest dach, a plany są o wiele śmielsze niż zabezpieczenie ruiny.

Na seminarium byłam po raz drugi. Miło było zobaczyć znajome twarze, które, chociaż widziane tylko raz, wryły się w pamięć z ogromną sympatią. Pojawiło się też sporo nowych osób, jak chociażby małżeństwo z Wrocławia, z którymi pracowaliśmy w grupie. - Urodziłam się w Brodach, potem wyjechaliśmy do Wrocławia, ale wakacje spędzałam tutaj. Mam ogromny sentyment do tego miejsca. Przyjechaliśmy z bratem i rodzinami, by też tu podziałać. To świetna inicjatywa - opowiadała wrocławianka.
Wróciłam zadowolona. Bardzo. Pojadę znów.