22 lutego 2016

Domowe nawozy - jak śmieci nam mogą ogród użyźnić

Staram się nie marnować energii, wody, no i wytwarzać jak najmniej odpadów. Szczególnie tych, które można spokojnie przetworzyć, i to w domowych warunkach. O upcyklingu na blogu jest sporo, a i jeszcze pewnie sporo będzie. Tym razem chcę się pochylić nad... materią organiczną. Wbrew pozorom, wcale nie musi śmierdzieć:)
Zaczynamy od kompostu.
W każdym domu, więc również moim w ciągu dnia nazbiera się spore pudełko (moja miarka:) odpadów organicznych: obierki jabłka, które zjadłam z owsianką na śniadanie, obierki ogórka, ziemniaka, marchewki, cebuli. To obiad. Reszta zwiędłej sałaty, której nie zdążyłam zjeść. Zbiera się tego sporo wbrew pozorom. I co, mam to wszystko wyrzucać? O nie, moi mili.
Robimy kompost. Jest to możliwe nawet w małych ogródkach, a nawet w maciupeńkich ogródkach.
Z ogromną sympatią wspominam jedną z klientek, która kupiła mieszkanie na parterze ze sporym tarasem i minimalnym ogródeczkiem. Robiłam projekt zagospodarowania jej zielonego raju. Jednym z wymogów był hamak (o! jakże to rozumiem:), a drugim - kompostownik!!!! Tak, tak! Wyszukiwałyśmy w sklepach internetowych małe kosze kompostowe i są takie. Niewielkie, obracane na korbkę (bo trzeba jakoś kompost "przerzucać i napowietrzać). Dla chcącego nic trudnego.
Sama mam niewielki ogród, ale jedną z pierwszych rzeczy, jaką zaplanowałam i zakupiłam był właśnie kompostownik. Plastikowy, niewielki, ale zgrabny, łatwo go ukryć, a jaki pożyteczny. Rocznie wyciągam z niego kilkadziesiąt wiader ziemi.
Schowany w rogu za grujecznikiem nie jest w ogóle widoczny. Prowadzi do niego zakamuflowana ścieżka z drewnopodobnych pniaczków.
Trawnik mam niewielki, więc niemal cała trawa idzie do kompostownika, ale staram się ją mieszać z gazetami, żeby się nie zrobiła zbita zgniła klucha. No i wszelkie odpadki kuchenne (oczywiście nie gotowane i nie mięso), resztki ogrodowe po przycinkach, plewieniu (tutaj uważajmy chociaż troszkę na wieloletnie z grubymi korzeniami: mniszki, itp., bo sobie możemy troszkę zaszkodzić, gdy poszatkujemy korzenie, a z każdego kawałka nam wyrośnie nowa roślina).
No i już, żadna filozofia. Kilka razy w roku wysyłam męża z widłami w kąt ogrodu, żeby przerzucił kompost. Trochę spocony wychodzi, ale usatysfakcjonowany. W upały czasem go podlewam, żeby nie wysechł.
I, co bardzo ważne, szczególnie dla sąsiadów. Dobrze robiony kompost, czyli odpowiednio napowietrzony i wilgotny, absolutnie nie wydziela żadnych fetorów. Nie ma się więc czego obawiać, że jakieś muchy będą przylatywać, że się nie da wysiedzieć przy nim.

Popiół z kominka
Dotychczas o popiele z drewna wiedziałam, że jest bardzo korzystny w ogrodzie, więc kazałam mężowi wysypywać go do kompostownika. Ale ostatnio dowiedziałam się, że potas zawarty w popiele jest bardzo ulotny w kontakcie z powietrzem. A z ziemi jest szybko wypłukiwany. Stąd rada taka: popiół trzymamy do okresu, gdy rośliny najbardziej potrzebują potasu - w okresie kwitnienia i owocowania. Trzymamy w jakimś worku, pudle, puszce. Byleby szczelne i nie przemakało.
Gdy ruszy na całego kwitnienie, wtedy obsypujemy roślinkę, mieszamy popiół z ziemią i mamy doskonały nawóz.

Fusy od kawy
Kolejnym "odrzutkiem", a całkiem niesłusznie, są fusy od kawy.
Herbaty jak najbardziej dotyczy to również. Ale tutaj sprawdzają się raczej herbaty sypane, nie w torebkach, bo te są robione często z takich materiałów, które trudno się rozkładają i potem nawet po roku czy dwóch wyciąga się z kompostownika świetną ziemię z... torebkami po herbacie, które nieładnie wyglądają na rabatach. Po prostu śmiecą. Więc albo rozrywamy zużytą torebkę i wysypujemy do kompostownika tylko zawartość, albo... przerzucamy się na herbaty sypane.
Wracając jednak do fusów z kawy. Te zwykle są luzem w pojemnikach w naszych ekspresach. A co w nich jest takiego cennego? Fosfor, potas, a najwięcej azotu. Ale to fajny azot, bo nie od razu się rozkłada. Muszą go najpierw podjeść inne organizmy żywe, porozkładać i wtedy dopiero roślina może je sobie podjeść. Czyli działa długoterminowo.
Pamiętajmy jednak, że fusy nieco zakwaszają glebę, więc pod lawendę raczej się nie nadają. Nie należy przesadzać z ich ilością (nie rozkładamy kilkucentymetrowej warstwy pod młoda roślinkę), no i trzeba je przemieszać z ziemią, bo zaczną wysychać, no i pleśnieć.
Podobno fusów z kawy nie lubią mrówki i ślimaki. Z pierwszymi nie próbowałam, drugie uskuteczniałam w miarę posiadania fusów. Czy się sprawdziło... trudno powiedzieć. Może tylko mi się wydawało, że obsypane astry jakby nieco mniej były obżarte...

Skorupki jajek

Próbowałam je kiedyś włączyć do kompostowej mieszaniny, ale bardzo długo się rozkładają i potem białe skorupki wadziły mi wizualnie ład na niepoukładanych rabatkach. Ale to też doskonałe źródło wapnia. Podobno warto też zachować wodę po gotowaniu jajek. Przypomina mi się zawsze za późno, ale wezmę się za siebie:)

Taki apel na koniec - nie wyrzucajmy zatem tego, co nam może się przydać. Po co wydawać na nawozy sztuczne mając pod ręką śmieciowe skarby.
I tym akcentem kończąc idę sobie zrobić herbatę. Sypaną, bo na zabawy z torebkami nie mam ochoty:)

17 lutego 2016

Wiosenne wariactwo? Nie dajmy się zwariować!

Ja wiem, wiem. Słoneczko nieco przygrzało, pierwsze kiełki się pojawiły, pączki nabrzmiały, ptaszki zaświergoliły i już ruszylibyśmy w ogrody, w ziemie, w nasiona, w rozsady.
Na wielu blogach aż roi się od porad jak siać, gdzie siać, co siać. Jak przycinać, co przycinać itp.
Już powoli wszyscy ogrodnicy zaczynają wiosenne wariacje: przycinanie, sianie, przesadzanie, rozsadzanie itp. Przyznaję, że sama też już z sekatorem wyszłam w ogród i, korzystając, że kubeł na śmieci był pusty), zaczęłam porządki z moimi trawami. A że mam ich sporo, postanowiłam rozłożyć na etapy.
Jednak radzę spokój. Nie dajmy się zwariować. Przede wszystkim wstrzymajmy się jeszcze z wysiewami do końca lutego chociaż. Chyba, że mamy profesjonalny ogród zimowy z dobrym światłem (sztucznym) czy wypasioną szklarnię. Na parapetach jest jeszcze za ciemno. Siewki nam się zmarnują. A przynajmniej prawdopodobieństwo jest większe, bo absolutnie Wam tego nie życzę.
Jeszcze poczekajmy z tym szałem prac, z tym wiosennym wariactwem. Jeszcze odpoczywajmy i ogrodowi tez dajmy odpocząć. Przecież sezon ogrodniczy tak niedawno się dopiero zakończył.
Ale to nie znaczy, że mamy odpoczywać w bezczynności. Podejrzewam, że i u Was jeszcze sporo zaległości do nadrobienia.
Zrobiłam więc rachunek sumienia i przyznaję - nie wyczyściłam narzędzi. Teraz mam na to czas. Jeszcze w planie na najbliższe dni mam przygotowanie drewnianych skrzynek na kwiaty, przygotuję hotel owadzi, może budkę lęgową.
Owadzi hotel z ub. r. powędrował do zaprzyjaźnionego ogrodu warzywnego przy Miejskim Przedszkolu nr 30 w Zielonej Górze.

Jeśli już nie możemy wytrzymać bez grzebania w ziemi i kwiatków, to postawmy na bratki. Niewielkie przymrozki im niestraszne. Po chłodniejszej nocy będą wyglądać trochę jak "wczorajsze", ale dojdą do siebie.

Można też próbować ze stokrotkami, chociaż tych jeszcze nie widziałam nigdzie do kupienia.

Podpędzane żonkile, hiacynty czy krokusy, których masa jest w marketach, do wystawiania na zewnątrz się nie nadają. Z nich możemy robić kompozycje domowe, tarasowe (na noc lepiej schować do domu). Po przekwitnięciu oczywiście można je przechować i jesienią wysadzić do gruntu, by w przyszłości (raczej nie w kolejnym roku) znowu pokryły się kwiatami.
Z przycinaniem też jeszcze trochę się wstrzymajmy. Odrobinkę. Jeśli sekator nam się po nocach śni, to można robić porządki z trawami, szczególnie mozgami i Trzcinnikami, które już zaczynają wypuszczać młode zielone liście, a przymrozki młodym nie zaszkodzą.
Z grubszych rzeczy to ewentualnie można ruszyć w stronę agrestu i porzeczek, czerwonej i białej. Czarną zostawmy w spokoju. Na razie:)

Co do siania. Cóż, jak mus, to mus. Na większości opakowań są dokładnie wyznaczone terminy, kiedy można siać. I warto ich przestrzegać, bo nie wzięły się z kapelusza.
Można się jednak do tych wysiewów przygotować. Oto kilka rad:
- NASIONA - o nasionach nie mówię, bo wiadomo, każdy sieje co chce:)


- POJEMNIKI - można siać w różne pojemniki. Wcale nie są nam potrzebne jakieś specjalistyczne krążki, szklarenki itp. Kiedyś ich nie było, a jakoś rozsady się robiło. Wykorzystać można to, co mamy w domu. Fajnie sprawdzają się pudełka po warzywach z marketów, pudełka po mleku czy sokach odpowiedni nacięte, tacki różnego rodzaju. Lepiej by nie były zbyt głębokie, bo kiełkujące maleństwa nie potrzebują wiele miejsca, a gdy będzie za dużo luźnej ziemi, nasionka opadną za głęboko i trudno im będzie wykiełkować.

Pamiętajmy o oznaczeniu, co my tam wysialiśmy, bo pamięć można mieć doskonałą, ale takich rzeczy się po prostu nie pamięta:)


- ZIEMIA - najlepiej wybrać ziemię specjalistyczną do siania czy pikowania.
- SIANIE - lepiej siejmy mniej niż więcej, ale gdy nam za grubo ręka pójdzie, to przerwijmy rośliny, albo przepikujmy. Lepiej mieć mniej roślin, ale zdrowych i dorodnych, niż nieco więcej, ale rachitycznych, krzywych i byle jakich. Przynajmniej ja z takiego założenia wychodzę.

 Przykryjmy nasionka lekko, leciusieńko. Wiele roślin lubi, gdy nasionka niczym nie są przykryte, wtedy można je potraktować drobnym grysem lub wermikulitem. Przepuszcza światło, nieco przytrzymuje wilgoć i przytrzymuje na miejscu nasiona.
- PODLEWANIE - podlewamy spryskiwaczem, żeby nie zniszczyć młodych siewek albo nie zmyć nasion w jedno miejsce.
- ŚWIATŁO - siewki potrzebują dużo światła, inaczej będą się wyciągać, zrobię się wiotkie, marne.

- WIETRZENIE - po posianiu warto przykryć naczynie folią, by utrzymywała stałą wilgotność, ale gdy siewki wyjdą na powierzchnię, trzeba wietrzyć naszą szklarenkę. I nie przelewać naszej uprawy, bo ziemia zacznie pleśnieć, a roślinki gnić.

A za oknem? No zima nam wróciła:)



Zajrzyj również tutaj:

Naturalny ogród dla wszystkich

Ogrody naturalne to miejsca przyjazne nam ludziom. A jeśli są rzeczywiście przyjazne nam, to i innym stworzeniom. Niestety trudno za przyja...