No i znów pada. A niech tam. Niech pada. Orzeźwiająco się przy okazji zrobiło. Tylko trochę z obawa patrzę na niektóre rośliny, bo mączniak zaczyna je atakować, a tu ani pryskać, ani chronić nie ma jak, bo wilgotno na 1000 proc. Na kaloryferze ich przecież nie podsuszę, chociaż - co miło mi przyznać - ciepłe są już:)
I w taka oto deszczowa aurę uzbrojona w kurtkę z kapturem, dwie wielgachne torby i chęci miłych zakupów ruszyłam na targowisko. Plan taki: kupić jabłka. Do jedzenia też, ale głównie do smażenia i słoików, by potem na jabłecznik było jak znalazł. W ub. r. porobiłam ze 20 słojów z cynamonem, goździkami, jak Pan Bóg przykazał. Rozeszły się w mig. W sensie, intensywność pieczenia jabłeczników przerosła efekty domowej manufaktury. W tym roku zatem postanowiłam posmażyć więcej, więcej, więcej... Nie przez zachłanność, ale uwielbienie tego zapachu prażonych jabłek. No i świadomość, że jabłecznik to ulubione ciacho Marty. Miód na serce każdej matuli:)
Kłopot był w tym, że zwykle jabłka zwoziłam spod rodzicielskich drzew. W tym roku jednak anomalie pogodowe jakoś tak zadziałały, że jabłek na drzewach mało. A że mamina drożdżówka z jabłkami czy też "myrptajg" nie ma sobie równych, to nie będę się pozbawiała tych drobnych smakowych przyjemności podbierając mamie jabłka.
No i dotarłam wreszcie na ryneczek. Wyszukałam jabłka nieco nierówne, z robaczkiem gdzieniegdzie, a przez to... tańsze (odwrotnie proporcjonalna zależność w stosunku do sklepów ze zdrową żywnością:). Pan sprzedający nawet mi zaproponował wspólne jedzenie tych jabłek (a kupiłam 6 kg), al gdy go uświadomiłam, że najwyżej może i pomagać w obieraniu tychże, z uśmiechem zmienił temat.
Ech, te niewinne rozmowy na targu...:)
Z samymi jabłkami jednak nie wróciłam do domu, nie. Natachałam się jak osioł, ale jaki zapach do domu przyniosłam!!!!!
Pietruszka i koperek skąpane deszczem porannym (posiekać, do małego słoiczka i do zamrażalki, potem tylko w razie potrzeby ostrym nożem wyskrobuję potrzebną ilość i jest jak świeżutkie:). Pomidorki od starszej pani na chodniku (malinówki jak się patrzy z pękniętym nieco boczkiem), czosnek rodzimy (główki średnie). Dwie cukinie (nie mam na nie jeszcze pomysłu, ale urzekły. Może placki, albo leczo...). Młoda kapusta na surówkę i gotowaną z masłem - ulubiona forma kapusty, hmmmmm
No i moje ryneczkowe odkrycie. No dobra, może oryginalna nie będę, ale pierwszy raz spotkałam świeże liście szpinaku na ryneczku. Może za mało się rozglądałam, albo zdecydowanie za rzadko tam bywam i się rozmijam z tymi liśćmi. Koniec końców - kupiłam pół kg (to sporo!). I od razu wróciwszy do domu zrobiłam sobie jajecznicę z jaj od mamy ze szpinakiem świeżym i kruchutkim, do tego bułka z masłem. I na dokładkę przeglądałam sobie "Sielskie Życie", które zakupiłam po drodze i urzekły mnie same obrazki. A za oknem deszcz...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Zajrzyj również tutaj:
Naturalny ogród dla wszystkich
Ogrody naturalne to miejsca przyjazne nam ludziom. A jeśli są rzeczywiście przyjazne nam, to i innym stworzeniom. Niestety trudno za przyja...
-
Często się zdarza, że wiosną i jesienią w naszych domach pojawiają się małe zielonkawe owady. Zwykle siedzą nieruchomo na firankach lub jasn...
-
Bracia postawili w ogrodzie szklarnię ze starych niepotrzebnych już okien. Pomysł stary niemal jak świat. Pamiętam takie szklarnie z dzieciń...
-
To był mój pomysł na gwiazdkę - zrobię Marcie domek dla lalek. Z tektury. A gdyby się nie udało - to kupię. Wybór jest ogromny. Ale dwa tygo...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz