Dwa ostatnie dni przypomniały nam, że czas biegnie, lato się kończy i chociaż synoptycy zapowiadają jeszcze ciepłe dni, jesień idzie malutkimi jeszcze krokami, ale idzie. W jeden z tych dni pojechaliśmy do Krosna Odrzańskiego kuszeni pokazami rycerskimi na zamku piastowskim i spacerem nad Odrą. Choć to niedziela była, zaszliśmy też do otwartej (na całe szczęście, bo zaczęło padać) piekarni paryskiej. Miejsce magiczne, przemiłe, a jeszcze znajomych spotkaliśmy, pysznych słodkości podjedliśmy (nasze eklery nie umywają się do tych francuskich). No i chleba zapas do domu zabraliśmy. Pachnący, na zakwasie, pszenny, mieszany, żytni i żytni z orzechami - nasz ulubiony.
- Nie umniejszając twoim piekarskim zdolnościom, twojemu chlebowi jeszcze daleko do tego - stwierdził nieśmiało mąż zajadając pajdę odkrojonego z krośnieńskiego bochenka. I chociaż w swoje chleby (też żytnie na zakwasie) wkładam wiele serca, to przyznałam mu rację. Co wcale nie oznacza, że składam chlebową broń, nie nie, ale że częściej chyba jednak do Krosna Odrzańskiego będziemy jeździć:)
A skąd paryskie wypieki nad Odrą? Historia baaardzo ciekawa, a i ludzie świetni. Poczytajcie:)
http://zielonagora.gazeta.pl/zielonagora/1,35182,13145140.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz