O ogrodzie marzyłam od dawna. Za każdym razem wyobrażałam
sobie siebie na hamaku pod brzózką. Brak własnego kawałka ziemi rekompensowałam
sobie dziesiątkami donic na niedużym balkonie w bloku. Wreszcie udało się. Jest
domek i malutki, ale własny ogród. I ku naszej wielkiej radości – brzoza.
Co dalej? Zaczęłam gorączkowo planować, jak ma wyglądać
reszta ogrodu. Plany były ambitne: drewniane podesty, żwirowisko z sucholubnymi
roślinami, kilka drzewek owocowych i krzewów z jagódkami. Firma zrobiła
ścieżki, wyłożyła trawnik z rolki, by efekt był natychmiastowy, Resztę chciałam
zrobić sama. Pogrzebać w ziemi, ubrudzić się, pobawić w przestawianie
doniczek z sadzonkami jak dziesiątki
razy oglądałam w brytyjskich programach o miejskim ogrodniku. Jeździłam bez
opamiętania po szkółkach ogrodniczych i zwoziłam rośliny. Te, które zaplanowałam
w projekcie oraz takie, których na liście nie było, ale urzekły mnie swymi
listkami, kwiatami, pokrojem. Kosze roślin przywoziłam od znajomych, które porządkowały
ogród. Brałam wszystko. I sadziłam. To było moje świętowanie.
Przyszła ulewa.
W pierwszy dzień cieszyłam się, że roślinki
będą dobrze podlane. Ale lało przez tydzień. Z ogrodu robił się staw. Połowa
trawnika pod wodą, a wraz z nim większość ogrodu. Gliniasta żyzna ziemia, która
miała być moim błogosławieństwem, stała się przekleństwem. Najbardziej szkoda
mi było tonących rozchodników olbrzymich. Tak pięknie wyglądały na żwirowisku. Okazało
się, że „suchy ogród” był najbardziej mokrą częścią ogrodu. Nawet aksamitki,
niby nieśmiertelne, nie wytrzymały i stały się pośmiewiskiem.
Patrząc na spustoszenie po pierwszej ulewie dotarło do mnie,
że nie mam w tym ogrodzie za wiele do gadania. Tu rządzi natura. Rozchodniki
przesadziłam do podwyższonej rabaty, a w wolne miejsca posadziłam kaliny. Dużo
kalin. Pęcherznice, derenie, irysy, niezapominajki, kaczeńce. Zamiast gruszy jest wierzba, a w
miejsce truskawek posadziłam poziomki leśne. Jako pierwsze uraczyły nas swoimi owocami.
Z ogrodu pokazowego mój kącik stał się ogrodem swojskim. Dotarło do
mnie, że z naturą walczyć nie warto, bo dzięki jej oporowi mam ogród pełen życia i "do życia". I spełniło się moje marzenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz