Właśnie popakowałam nasiona do papierowych torebek. Długo się suszyły, wiem, ale po prostu zapomniałam o nich, malutkich leżących na parapecie za firanką. Nasiona zbierałam różne, królowały jednak pomarszczone asymetryczne nasionka nasturcji. W przyszłym roku planuję zawojować nimi cała okolice, a przynajmniej zarazić nimi znajomych. Nie nasionkami oczywiście, ale sianiem nasturcji. Bo warto.
Marta tez była zachwycona, bo pozwalałam jej nie dosyć, że kwiaty zrywać, to jeszcze je jeść, a nawet częstować koleżanki (nie były zbyt przekonane, ale dały się namówić:).
Miałam z nimi jeden kłopot - nie zjadły ich mszyce, jak zapowiadano w książkach, ale zżerały je gąsienice bielinka kapustnika. Co ciekawe, tylko w jednym miejscu ogrodu. Na nieszczęście tuż przy tarasie. Zbierałam obrzydlistwa pełzające do reklamówki i wywalałam dziesiątki do kosza na śmieci. Co chwilę pojawiały się nowe w oczach pochłaniające listki zostawiając tylko łodyżki z nerwami. Z żalem w październiku wyrwałam część nasturcji. Reszta nadrabiała za swoje koleżanki.
A kilka dni temu oglądałam jeden z programów Jamiego Oliviera, który zrywał tez młode listki nasturcji jako ciekawy dodatek do sałatek. W przyszłym roku na pewno spróbuję. Tym bardziej, ze podobno całe nasturcje mają siłę wprowadzania w dobry nastrój. Nasiona można marynować - wtedy stanowią substytut kaparów (jeszcze nie próbowałam, ale może się skuszę. Ma ktoś przepis?)
A tymczasem zdjęciami zadaje kłam informacjom, jakoby nasturcje były tylko pomarańczowe. Zobaczcie sami.
A tymczasem zdjęciami zadaje kłam informacjom, jakoby nasturcje były tylko pomarańczowe. Zobaczcie sami.
-
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz