Dwa dni temu dotarłam wreszcie na działkę znajomej. Opowiadała o niej sporo, plony pokazywała często. Teraz miałam okazję pojechać tam i na własne oczy przekonać się, że choć trochę dzika ta działka, to wysiane rukole, kalarepy, jarmuże, marchewki, pietruszki, groszki, boby i wszelkie takie, idą jak szalone. Ani ślimak nie zje, ani mszyca nie obsiada. No i dostałam sadzonki kalarepek, jarmużu, kolendry, a rukoli nazrywałam w kapelusz Marty, bo tylko takie naczynie miałam pod ręką. Posadziłam te sadzonki, może chociaż to urośnie?
A wczoraj sąsiadka późnym wieczorem w kaloszach i kusej ogrodniczej kiecce wręczyła mi pęk świeżej pachnącej i przepysznej rzodkiewki. - Idą jak oszalałe i choć ciasno tam, bo nie przerywałam, wszystkie mają dorodne kulki - stwierdziła wręczając mi czarowny bukiet. Bo obiecała, że jak wyjdą, to się podzieli. No i udały się.
A u mnie? Nawet mi się pisać nie chce. Tylko po głowie zaczyna się plątać myśl - karczuję połowę ogrodu i robię warzywnik. Dobry pomysł? Hmmm, trochę tego karczowania by było...
Chociaż poziomki jakieś się pojawiły :)
Może by mi taki wystarczył ...
Piękny ogród. Trzymam kciuki za warzywniak. Podobny do mojego na przedmieściach :-)
OdpowiedzUsuńWarzywniak to sklep z warzywami,a tu chyba chodziło o warzywnik?;)) Piękny,zadbany ogród...
OdpowiedzUsuńTak tak, o warzywnik oczywiście, chociaż warzywniaki też czasem urokliwe bywają i kuszące...Tym bardziej, gdy z własnym warzywnikiem nie wyjdzie:) Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń