28 lutego 2013

Warzywa na balkonie? Żaden problem!

Zaczyna się okres siewów i wysiewów. I wśród moich znajomych, jak co roku, zaczyna się przekomarzanie - kto ile zmieści, albo raczej, kto czego nie zmieści, bo nie ma miejsca. Głównie dotyczy to tzw. "balkonowców", którzy twierdzą, że na małym balkonie nic się nie zmieści. Albo bardzo niewiele. A z mała ilością to nie warto sobie nawet głowy zawracać. I zostaje ewentualnie skrzynka z biedną pelargonią... (nie ujmując pelargoniom:)
Otóż pozwolę sobie się z tym nie zgodzić.
Poniżej mój dawny balkon w typowym bloku w Zielonej Górze. Chociaż donic było sporo (a rosły w nich typowe dla ogrodów rośliny:), było miejsce na karimatę czy kocyk, który wyciągaliśmy z mężem wieczorkiem na miłe nasiadówki. W dzień mieścił się na balkonie nawet malutki (1 m średnicy:) basen dla Marty. Królem był wiciokrzew, który pokrywał wszystko, włącznie z drewnianymi roletami, którymi osłanialiśmy się od prażącego słońca w letnie dni. Ech, wspomnienia...

Każdą przestrzeń można zmienić w zielony kawałek naszego świata. Sposobów jest mnóstwo. Oto na szybko wyszukane obrazki, jak radzą sobie inni. Można skopiować tylko jakiś element, jeśli balkon rzeczywiście jest z tych fikcyjnych, czyli tylko na sznurki do prania. Ale coś na pewno da się upchnąć.
Balkon może być kwietny, ale też warzywny. Oto przykład.



A gdy nie ma tyle miejsca? To może jest parapet.


Można tu uprawiać zarówno kwiaty, jak i warzywa, które wyglądają równie ciekawie przez swą różnorodność i ciekawe zestawienie. Ważne jednak, by pamiętać o preferencjach roślin i nie sadzić w jednej donicy tych, które lubią słonce i piach z cieniolubnymi wymagających sporo wody. Warto zatem przeczytać etykietki na opakowaniach nasion czy doniczkach kupowanych w sklepach ogrodniczych.

Doniczki również nie muszą być z przypadku. Gdy dobierzemy w podobnej kolorystyce albo przynajmniej stylistyce, nasz parapet, a przez to i balkon, może wyglądać romantycznie, nowocześnie, industrialnie czy... recyklinowo:)

Czas na ściany. To przestrzeń, którą na balkonach wykorzystać po prostu trzeba. Można skusić się na eleganckie gotowce plastikowe lub innych tworzyw sztucznych z bocznymi otworami albo skrzyneczki różnej maści i rodzaju.






Albo uruchomić wyobraźnię i stworzyć coś z niczego:





No i donice, różnej maści i kształtu. Ustawiane na półkach, stolikach, podłodze, wieszanych na parapetach, ścianach. Szaleństwo możliwości:)













Poniżej pomysłowa konstrukcja osłaniająca przed słońcem, a i rewelacyjna pod groszek pachnący czy fasolę ozdobną. Oczywiście można też wybrać jadalne odpowiedniki:)

 Możemy posiłkować się drewnianymi skrzyniami tradycyjnymi:
albo terakotą. Przyznaję, że marchewka w donicy mnie kusi:)

A poniżej istne szaleństwo. Ale w tym szaleństwie jest jakiś sens...

Oczywiście na początku nie wygląda to aż tak urokliwie. I to kłopot zarówno balkonowców, jak i tych z małymi ogródkami (np. mój), gdzie nie ma szans na szklarenkę. Ale ten okres kiełkowania i pikowania daje inna radość - z obserwacji fenomenu natury:) i efektów własnej pracy.

27 lutego 2013

Śnieżyczka - zwiastun wiosny

Choć wygląda na delikatną i bardzo słabiutką, to niebywała roślina. Nie boi się śniegu, mrozy są jej obojętne (o ile nie są siarczyste). A gdy już się pokaże, wiadomo, że wiosna się zbliża wielkimi krokami.

To śnieżyczka inaczej przebiśnieg (Galanthus nivalis). Już w lutym może się pojawić, zwiastuje początek okresu wegetacyjnego. Gdy wracają mrozy, stulają płatki i już. Warto zacząć jej wypatrywać, bo jest duża szansa, że lada moment się pojawi.
Śnieżyczka ma bardzo wiele odmian. Ostatnio oglądałam program o wielkim fanie tych roślin, który w swoim ogrodzie ma ich aż 120! Podobni wielbiciele śnieżyczek urządzają sobie zjazdy i z nosami przy ziemi dyskutują o niuansach różniących poszczególne odmiany. Poniżej śnieżyczka pełna.



Aż taka napalona na przebiśniegi nie jestem, ale chociaż jedną odmianę bym u siebie w ogródku chciała mieć. Może w tym roku mi się uda ten plan zrealizować. Bo warto. Są niezawodne o tej porze roku. Można ją sadzić pod drzewami, w ocienionych zakątkach, w towarzystwie oczarów, które też już zaczynają kwitnąć.
I właśnie teraz jest czas, by o pozyskaniu  tych roślin pomyśleć.













W lasach śnieżyczka jest objęta całkowitą ochroną, więc nie wolno jej stamtąd wykopywać. Ale za to można przejść się po sąsiadach, zajrzeć do ogródków działkowych i potem przyjaźnie zagadać z właścicielem sporej kępy przebiśniegów.

Właśnie tuż po przekwitnięciu, gdy rośliny mają jeszcze zielone liście, można kępę podzielić. Warto do tej operacji się dobrze przygotować i mieć przy sobie woreczek foliowy, w który zawiniemy młode cebulki, bo bardzo szybko wysychają.
Sadzimy je najlepiej w kępach, a nie pojedynczo w rządku. Wedy wyglądają naturalnie i bardziej malowniczo. Tylko "w kupie" widać cały urok tych drobnych, ale przepięknych kwiatów, które na dokładkę w większości odmian pięknie pachną. Poniżej pole przebiśniegów (w tym pełnych) w parku przypałacowym w Brodach. Urokliwe miejsce, które powoli, powoli odzyskuje dawny blask.
Przed posadzeniem powinno się rośliny namoczyć w misce z wodą. W sumie przed sadzeniem każdej rośliny powinniśmy tak zrobić. Te kupowane w doniczkach oczywiście do wody wstawiamy w doniczce:)
Przebiśniegi sadzimy na głębokość ok. 15 cm. Niektórym może wydawać się to dużo, ale, jak twierdzą miłośnicy, śnieżyczki nie lubią wysychać i prażyć się w słońcu, a to może im grozić latem, gdy ziemia się mocno nagrzewa.
Gdy nie mamy nikogo z kępą do podziału, musimy poczekać do września. Wtedy kupujemy po prostu cebulki i sadzimy w miejscu zacienionym, najlepiej z próchniczną ziemią.
Niestety o uprawie śnieżyczek na balkonach nie słyszałam. Spróbować zawsze jednak można. Powodzenia. A ja szukam kogoś, kto by się podzielił kilkoma cebulkami jeszcze tej wiosny.

24 lutego 2013

Wieści z parapetu

Winna jestem kilka słów o spotkaniu w sprawie alternatywnych działań zieleniarskich w mieście. Było energetycznie i chyba twórczo. Kilka pomysłów zrodziło się na poczekaniu, choć wiadomo, że takie rzeczy trzeba przetrawić na spokojnie. Tutaj kilka słów więcej. Zobaczymy, co z tego ostatecznie wyjdzie.
A tymczasem wieści z parapetu.
Pojawiła się mszyca. Zżarła mi bazylię i zaczęła przystawiać się do pietruszki. Tej pożreć nie dałam. Zgarniałam każde zielone łażące coś z łodyżek. Jest na razie spokój, ale to znak, że warto się przyjrzeć naszym uprawom parapetowym, szczególnie tym, które docelowo trafią do ogrodu. One są najbardziej podatne. I jak najszybciej trzeba interweniować.
Słońca baaaaardzo mało. Od kilkunastu dni nie było chyba godziny słonecznej. Sadzonki wyciągnęły się niemiłosiernie na parapecie i za bardzo nie wiem, jak im pomóc. Muszą wytrzymać.
Co do zasiewów, mam z nimi kłopot. Ostatnio posiałam poziomkę i dodatkowo lobelię. Nie oznaczyłam ich jednak (w sensie - nie podpisałam, w którym pudełku co jest), a kilka razy przestawiałam je na parapecie, by się wszystko zmieściło i teraz nie wiem, gdzie lobelia, gdzie poziomki, a gdzie szałwia. Będzie loteria i wielka zgadywanka, jak przyjdzie do pikowania:)
Dlatego radzę, by ci, którzy jeszcze pamiętają albo siać dopiero będą, niech oznaczą sobie swe zasiewy. To na prawdę ułatwia życie. A sposobów jest mnóstwo. I to całkiem sympatycznych (inspiracje z google:)














Ta ostatnia przekonuje mnie chyba najbardziej ze względu na to, że łatwo ją zrobić, wygląda ładnie i zawiera ważną informację - oprócz nazwy jest też data wysiania nasion. Polecam!


23 lutego 2013

Jak daleko nam jeszcze do Chelsea...

Na targach ogrodniczych Gardenia w Poznaniu byłam chyba cztery razy. Po raz ostatni w miniony piątek. Pierwsze zwiedzania targów oszałamiały mnie nieco, bo wszystko było nowe. Dotykałam każdego kwiatka, zbierałam wszystkie możliwe ulotki. Chłonęłam każde słowo przyjmując za wiarygodne i na prawdę ciekawe, nowatorskie. Po dwuletniej przerwie pojechałam znów.
Pozytywnie nastawiona. Było... fajnie. To enigmatyczne słowo chyba najbardziej tu pasuje. Ze stoisk najbardziej spodobało mi się szkółki Wybicki.

A poza tym? Rośliny były cudne (szczególnie ciemierniki, królowie tej pory roku w ogrodzie), ale wiadomo luty nie jest dobrym momentem by chwalić się roślinami, bo wiele jeszcze śpi, a podpędzone nie prezentują się tak okazale, jak w szczycie swego naturalnego rozwoju.
Nie o rośliny jednak mi chodzi, bo tych wstydzić się nie mamy najmniejszego powodu. Asortyment jest ogromny i nasze szkółki produkują w większości na prawdę dobrej jakości materiał.
Wielki niedosyt mam natomiast jeśli chodzi o małą architekturę, wyposażenie ogrodów. Tutaj nasze rodzime firmy w ogóle nie nadążają za światowymi czy europejskimi trendami. Coraz więcej pojawia się ciekawych donic, ale reszta?
Na całych targach znalazłam tylko jedną firmę oferującą nowoczesne pawilony i altany ogrodowe. Ceny są od kilkunastu tysięcy złotych w górę, owszem, ale przynajmniej ktoś, kto ma ochotę i pieniądze, ma wybór.
Z elementów metalowych zostają tylko oklepane już wszędzie pawiloniki z łuczkami, które na dobrą sprawę nadają się tylko do różanek, a i tam nie zawsze dobrze wyglądają.
W przypadku form artystycznych dominują nadal dziewczęta z dzbankami albo siedzące na kamieniach czy ławkach dzieci. Na pytanie, czy można zamówić realizacje autorskiego pomysłu, wszyscy rozkładali ręce - my to tylko sprowadzamy. Cóż. Dziwne, że nikt nie wpadł na pomysł, żeby zrobić formy proste z metalu, bez udziwnień, zespawać kilka kółek, kwadratów, prętów, wygiąć kawałek blachy. Takie elementy teraz stawia się w ogrodach. To widać na wszelkich pokazach ogrodniczych na Zachodzie. A ludzie, czyli potencjalni klienci, naoglądają się zdjęć i filmów chociażby z Chelsea Flower Show i chcą mieć taki pawilon wielki u siebie, albo wygiętą metalową wstęgę, albo taką prostą kaskadę. A tu klops. Nie wiem, czym wytłumaczyć ten fakt, by chyba nie tym, że nasi rzemieślnicy nie mają umiejętności.
I taki mi mały niedosyt został.

20 lutego 2013

Dyskusje na zielono. Kto dołączy?

Lubię zimę czy już nie? Za oknem łagodnie spadają płatki śniegu. Wprost cudo. Nie mogłam jednak przejść obojętnie obok kolorowych oczek pierwiosnków, od których już uginają się półki w kwiaciarniach i niemal każdym markecie. No nie mogłam.

Więc teraz patrzę na wiosenne symbole, a w tle wiruje śnieg. Kuriozum lekkie, ale co tam.

Zbliżającą się wiosnę poczuję mocniej w najbliższych dniach. Jutro (czwartek 21 lutego) o godz. 19 w Zielonym Montesouri w Zielonej Górze odbędzie się kolejne spotkanie z serii Green Drinks. To ogólnoświatowy trend otwartych spotkań ludzi różnych profesji i zainteresowań, by w luźnej atmosferze się poznali, porozmawiali, a przy okazji nawiązali w przyszłości współpracę. To taka przerwa w konferencjach - tak bowiem powstała sama idea Green Drinksów. Któryś z amerykańskich pewnie (bo jakżeby inaczej:) naukowców zauważył, ze najciekawsze dyskusje odbywają się w tzw. kuluarach konferencji czyli na kawowych przerwach. Postanowił zapoczątkować konferencje, które składają się z ... samych przerw kawowych:)
W Zielonej Górze takie spotkania odbyły się już dwa. Tematem kolejnego, właśnie w czwartek, jest zielona alternatywa w miastach. Będzie mowa o partyzantce ogrodniczej, warzywniakach na dachach i bombach kwietnych. Obrazki z innych miast maja stać się pretekstem do podobnych działań w Zielonej Górze. Czy tak się stanie? Czy w tę stronę podąży dyskusja i rozmowy przy kawce? Zobaczymy. Zapraszam serdecznie!
A w piątek wybieram się na Gardenię, czyli targi ogrodnicze w Poznaniu. Co ciekawsze rzeczy i trendy postaram się opisać. Szczególnie ciekawie zapowiada się konferencja. Zobaczcie sami. Może ktoś jeszcze dołączy? Wyjeżdżam rannym pociągiem, jakby co:)

19 lutego 2013

Jeszcze będzie przepięknie..

Za oknem zima w pełni, więc przywołuję wiosnę zdjęciami. Do jej początku podobno zostało tylko 30 dni (nie licząc dzisiejszej ostatniej godziny), więc jest już coraz bliżej. Na okrasę wyczekiwania, kilka zdjęć z miejsca przepięknego przez cały rok podobno. Ja widziałam je wiosną i w takim się zakochałam.
To arboretum Ellerhoop-Thiensen w Szlezwiku-Holsztynie. Park założono ok. 50 lat temu w przy odrestaurowanej zagrodzie gospodarskiej z 1664 r. I cały czas się rozrasta, bo wiele okazów niezwykłych roślin z całego świata zwożą tu przyrodnicy i podróżnicy. Efekt? 73 ha na których rosną dziesiątki tysięcy roślin w różnych odmianach.
Arboretum położone jest w Pinnebergu czyli jednej z ładniejszych wsi zagłębia szkółkarskiego i ogrodniczego w północnych Niemczech (w powiecie Pinneberg znajduje się 1/5 całej powierzchni szkółkarskiej Niemiec). Jadąc szosami czy wszędobylskimi ścieżkami rowerowymi gdzie okiem sięgnąć widać pola ozdobnych drzewek, krzewów, bylin, ogrody specjalistyczne czy parki pełne botanicznych ciekawostek. Dla mnie raj.
 


 Założycielem parku jest Erich Frahm. W 1956 r. jako współwłaściciel firmy ogrodniczej Thimm & Co otworzył po prostu bramy swojej szkółki dla zwiedzających. 30 lat temu arboretum wykupiły władze powiatu i postanowiły zrobić z niego magnes na turystów.
Wracając do wiosny, to zobaczcie sami ogromne łąki pełne kwiatów, narcyzów wonnych, tulipanów, bratków, niezapominajek. No i przepiękna kolekcja jabłoni ozdobnych. Największa w Niemczech. Wiosną kwitną oszałamiająco. 


  
 Latem zakwitają tu morza maków, chabrów łąkowych. Z boku prowadzi ścieżka pod pergolami. W maju podpory są jeszcze gołe, ale już w czerwcu uginają się pod nawałem fioletowych kiści kwiatów glicynii. Jesienią królują tu zabarwione na czerwono liście klonów, falujące morza traw i astry.

Jak tylko będziecie mieli okazję, polecam.

Zajrzyj również tutaj:

Naturalny ogród dla wszystkich

Ogrody naturalne to miejsca przyjazne nam ludziom. A jeśli są rzeczywiście przyjazne nam, to i innym stworzeniom. Niestety trudno za przyja...